Śnieżne orzeźwienie na Chiorze

– Ooo, dzisiaj jest słońce!!!! krzyczę , otwierając jedno oko na Shodę, po wielu dniach obfitych wiosennych deszczy, zawitało słońce nad Ghebi.- tu Ryba!!!Ryba do akwarium… jak mnie słyszysz?Hej! Patrz szybko za okno, Shoda się świeci!- naciągam tylko kołdrę na głowę, zastanawiając się nad urokami tak żywego budzika. Chyba żaden iPhone ani Samsung nie jest w stanie zaprojektować takiego przeżycia jak rozbudzona Chuliganka… Nie ma mowy żebym teraz otworzyła oczy, jeszcze chwileczkę. Po paru minutach odzywa się ujadanie Bebe, a to znaczy, że Marika zaczęła karmić kury. Bebe jest zazdrosna, bo też lubi ziarna kukurydzy. Z resztą Bebito zjada wszystko co inne nasze zwierzęta. -Kurcze!!!- myślę- jak chłopaki mogą tak mocno spać?! Im żadne pianie i ujadanie nie przeszkadza…

Adjeki biczebi, adjeki Msisiara- Chuligankowy budzik znów się rozdzwonił. Tego już ignorować nie będę, bo niewychowawcze, wstajemy! Szybkie śniadanie, plecaki spakowane i chłopcy wychodzą do szkoły, patrząc zza płotu czy po buziaku ktoś im jeszcze pomacha na do widzenia- lubią nowe zwyczaje mimo większej ilości obowiązków.

A my co?

  • Kaśka, ty idź na Chiore. To znaczy na Notsare, czyli ten szczyt za Chiorą, bo Chiora to ta wioska przy dużym moście, którą się mija jadąc z Oni. Wiesz przecież, nie? Odpoczniesz sobie, pochodzisz, tam są super widoki i droga prosta, więc się nie zgubisz.- Chuliganka już układa plan i nie pozostawia miejsca na słowo sprzeciwu.

  • Dobra, czemu nie! To ja biorę Bebito i spadam. – Jest po 9, to zdążę przed zmrokiem. Plus droga do Chiory jest duża i widoczna, wiec nawet po ciemku można trafić. Pakuję kilka rzeczy do worka: butelka na wodę, folia przeciwdeszczowa, sweter, czapka i rękawiczki, scyzoryk, okulary przeciwsłoneczne, telefon, chleb, cebula i cukierki oraz keri (owies) ze śniadania. Gotowa do drogi! To którędy droga?

  • Idziesz do Chiory i w wiosce cały czas prosto główną drogą na eklesje, czyli kościół. W razie czego pytaj, tam przy głównym placu będzie woda to się dopełnij, bo dalej wody pitnej nie ma. No i za wioską dalej idzie droga na szczyt, taka duża, ładna, bo tam samochodami jeżdżą. Szybko chodzisz to zdążysz do wieczora, tylko wróć…

  • Kai kai, ho ho… (gruzińskie tak tak tak….)

I tyle nas widzieli. Droga nasza, psino kochana. Do Chiory jest dość monotonnie, ale spotykamy krowy, które przez chwilę nam towarzyszą. Niestety nie chcą one ze mną romawiać, więc pozostaje mi nadal monolog do Bebe. Co prawda nie wyglądają tak miło jak nasze ghebińskie krowy. Może im smutno, że nie chodzą po górkach? Do wioski Chiora, dochodzimy z Bebe po 2 godzinach marszu, plan jest znaleźć wodę i za wioską zrobić przerwę. Chiora jest malutka[ (mapa), ze szkołą do której chodzi sześcioro dzieci, tam pytam pana o wodę. Odpowiada, że nie chce… pewnie myślał, że mu proponuje tylko pytanie co 😀 To jeszcze raz:

  • ME minda cxali? Sadari? (Ja chcę wody? gdzie?) – I pokazuję, że do picia, bo tego jeszcze nie umiem powiedzieć po gruzińsku. Ho! Pan zrozumiał i pokazuje mi, że za szkołą. Za szkołą tylko brama na czyjeś podwórko, hmy..? Odwracam się i jeszcze raz wołam „sadari?”, a on pokazuje, że mam wchodzić za bramę. Kilkoro dzieci już zwęszyło co się dzieje i biegnie na pomoc zagubionej Msisiarze; prowadzą do kranu na podwórku i napełniają butelkę. Tak to już tutaj jest- wszystko się znajdzie, choć nie ma niby nic. Po kilku minutach widzę oficjalne ujęcie wody i lokalnych panów na lokalnej ławeczce. Nic nie szkodzi, jeszcze raz się napiję i pogadam z panami. Jak zawsze przy takich spotkaniach, jeden z grupy mówi lepiej po rosyjsku:
  • Ad kuda wy, i kuda idiosz. Aaaaa Polsza, znaju znaju. Eta wasza sabaka? ( Skąd jesteś i gdzie idziesz? Ah z Polski, to znamy. I to twój pies?)

Trzeba pilnować czasu, jeśli nie chcę się wpakować w popołudniowy deszcz będąc na szczycie, więc żegnam się gruzińskim „kargat” i zmykam za wioskę. Tam będę mogła wreszcie odpuścić Bebe ze smyczy i trochę odsapnąć. Krótka przerwa pod drzewem, przed strumieniem. Bebito chyba trochę dostała w kość, bo zamiast szaleć po polach kładzie się pod nogami i zjada ze mną resztki owsianki.

20160510_112842

Kiedy ruszamy, w psa wstępuje nowy duch! Pędzi po zboczach rozkopując nory i kopce, zjada kwiaty, poluje na motyle i wszystkiego próbuje, oczy aż błyszczą Bebe z nadmiaru energii. Wybaczcie kochani przyjaciele, z którymi przemierzałam szlaki, nadal jesteście niepowtarzalni… Ale Bebito po prostu wymiata na trasie! Ma idealne tempo, nie domaga się chałwy lub cukierków, rozumiemy się bez słów, bez komentarza wysłuchuje najdziwniejszych zwierzeń, a do tego jest wyjątkowo miękka i puszysta 🙂

20160510_114654fot/ Chiora i Rioni

20160510_120934fot/ Patara Ghebi i Rioni

Trasa wiedzie spokojnym trawersem. Najpierw przez łąki do małej cerkwi z cmentarzem. Stamtąd rozpościera się przepiękny  widok na dolinę Rioni i Ghebi. Później przez las, w którym zastanawiam się co powinnam zrobić jeśli spotkam misia i czy Bebe pogorszy czy polepszy taką sytuację. Tym razem obywa się bez misiów. Mijamy ścinkę drzew i pniemy się dalej w górę,  spragnione widoków. Trawers robi się coraz bardziej stromy, ale Bebito nie odpuszcza tempa, a ja mam ochotę się zmęczyć więc dotrzymuję jej kroku. Śnieg zaczyna się dość nisko, jeszcze na drodze i pokrywa cały grzbiet. Teraz nie ma już szans na widmo żadnej drogi, ślady pojawiają się tylko pojedyncze- zwierząt, ale śnieg jest dość twardy i zapadam się tylko po kostki. Za to Bebe po prostu szaleje! Taki z niej wariat na śniegu jak Chuliganka na jacuzzi, zatrzymać się nie da… Niestety niebo zaciągnęło się już chmurami i nie wystarczy mi czasu na pełną eksplorację grzbietu, który aż zaprasza, żeby iść dalej w stronę granicy, ale to co widzę dookoła siebie (pomimo chmur!) w zupełności wystarcza na dobrego energetycznego kopa.

 

Uwielbiam wejścia pod górę, uwielbiam mało uczęszczane trasy, uwielbiam porządnie się zmęczyć i moc gór. Ale najbardziej uwielbiam to, że kiedy mając już czasem serdecznie dość, podnoszę wzrok stojąc na szczycie i momentalnie zapominam o spoconej koszulce, zadyszce i mokrych skarpetach, a po spontanicznym okrzyku rozpierającej radości, mogę maszerować dalej. Może to kombinacja wysiłku fizycznego i świeżego powietrza doprowadza mnie do takiej ekscytacji, a może patrząc na góry automatycznie włącza mi się w mózgu filtr upiększający na wzór tych z photoshopa, ale będąc sama wśród gór czuje taki spokój, że nie jestem w stanie oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy częścią czegoś niesamowicie pięknego.

20160510_144234

20160510_141629

Z Notsary (2368 m n.p.m.), czyli szczytu górujacego nad wioską Chiora widok jest w stylu pocztówkowo-panoramicznym na dolinę Rioni, Shodę-Kiedylę i Logorę od południa, pasmo wysokiego Kaukazu z lodowcem Kirtishio i szczytem Chanchaxi oraz na  Burjulę i szczyty okalające Maminsonskij Pereval.

kirtishio.jpg
 fot/ Lodowiec Kirtishio i granica z Rosją
 … ale to trzeba przeżyć, więc nie będę nawet próbować tak zaawansowanej gimnastyki literackiej jak opis powyższej panoramy. Tymczasem, na szczycie nadal pochmurnie, ostatnie kawałki chleba rozdzielone, więc w tył zwrot i do domu marsz! Wystarczy już tych mistycznych uniesień i spokoju, prawda Bebito? Jak dobrze pójdzie to zajdziemy do domu po 18.00 i zrobimy jeszcze angielski z chłopakami.

bebe wolf

Dodaj komentarz